Biwak pod gwiazdami.
Plany maja to do siebie, że często biorą
w łeb, tak było z moim wyjazdem z Białegostoku, zaplanowany
rano, a tu deszcz, pada i pada, diabli nadali taka
pogodę.
Panowie z serwisu
Andzik przy
Hetmańskiej 67 udostępnili mi elektrycznego Romka na czterech
kołach, abym mógł się pokulać po Białymstoku.
Ciekawa ta maszynka ma tylko jedną wadę,
kosztuje tyle, co trzy Junaki M16...
Jedzie toto cichutko, słychać tylko jak
koła toczą się po drodze, nic nie pali, czyli nie zanieczyszcza
atmosfery, to jednak jest przyszłość motoryzacji, choć brakuje
ryku silnika, można się przyzwyczaić, radość pozostaje w
kieszeni. Ciągle padało, patrzałem w niebo i liczyłem godziny
dopiero około 14 można było wyruszyć, cały czas łamałem się ze
sobą, a może przełożyć wyjazd na piątek? Słonko ma świecić,
a i rano wyjadę, jednak zwyciężyła moja natura, a ona nie lubi
czekać.
Pal licho ten deszczyk, Junak zawarczał i
ruszyliśmy w Bieszczady. Do Lublina dotarłem w miarę suchy, nie
powiem, że bez przygód, jakieś sto km przed miastem na
zakręcie straciłem panowanie nad motocyklem, całe szczęście, że
prędkość była niewielka i nic nam się nie stało. Jak to
mówią rachu ciachu i po strachu. Trzeba jechać
dalej.
Za Lublinem zapadły egipskie ciemności, trzeba było
zwolnić do 70 km/h. Kiepsko widziałem dalszą drogę tiry
wyprzedzały mnie jak jakiegoś zawalidrogę, nagle przypomniałem
sobie jak jeździł mój Ojciec w takich okolicznościach,
przyklejał się do wariata, który pędził, na oko poznać
takiego, co zna drogę. Pomyślałem, a może spróbować?
Usiadłem na ogon ciężarówki,
która akurat mnie wyprzedziła i tak mając przed sobą taran
gnałem w kierunku Rzeszowa. Co to była za jazda można ją
porównać tylko do kolejki górskiej, nic nie widzisz
tylko tył samochodu, maksymalne skupienie, ręce kurczowo
zaciśnięte na kierownicy, od razu było widać, że ci kierowcy
znają trasę i pędzą ile „fabryka dała”. Lepiej tego
nie próbujcie, ale ja tym sposobem już 23 byłem w
Rzeszowie. Dalszą drogę pokonałem sam, trochę żal, że nie miałem
pilota, gdyż wlokłem się niemiłosiernie, wszystko, na co było
mnie stać w tak niesprzyjających warunkach to marne 70 km/h, a po
Sanoku, kiedy wjechałem w Bieszczady i na drogę wyszła mgła ledwo
pyrkałem 50 km/h.
Zmarznięty dojechałem do Czarnej Górnej,
postój wypadł mi w Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej.
Zajechałem zadowolony, a tu drzwi pozamykane, ciemno, nie miałem
ochoty rozbijać namiotu, w palenisku dogasało ognisko, rozpaliłem
je na nowo, rozwinąłem śpiwór plecak położyłem pod głowę i
tak spędziłem noc w przyjemny cieple pod gwiazdami, nawet nie
wiem, kiedy zasnąłem.
Wstałem o brzasku, jeszcze księżyc świecił i gwiazdy były na
niebie, od wschodu pojawiła się łuna światła, dla
niewtajemniczonych wyjaśnię, że to ziemia się kręci i stąd mamy
noc i dzień. Co można robić o tej porze, kiedy jeszcze wszyscy
śpią? Jak to, co? Oczywiście zdjęcia, kilka wyszło znośnie,
pięknie wygląda stanica o świcie.
My tu o zdjęcia i świtach, cudach niewidach i
barankach, a tu pora przejść do meritum sprawy, czyli rajdu
Junakiem M16 dookoła Polski. Może o samym motocyklu słów
kilka o moich wrażeniach, jak by niebyło jestem po dość długim
odcinku liczącym ponad 540 km.
Powiem szczerze, kiedy odebrałem Junaka z Almotu i
przyjechałem nim do Gdyni byłem wykończony i jedyna myśl, jaka mi
przyszła do głowy, że to był kiepski pomysł jechać tym
motocyklem. Naczytałem się na forach, a że trza mieć żelazne
cztery litery, ręce miały mdleć o trzymania kierownicy, na plecy
miałem sobie przylepić specjalne plastry. Ogólnie to miał
być straszny, hardkor jazda M 16-tką w taką podróż.
Ręce nie bolą no może jeden raz, kiedy pędziłem za tirem z
Lublina do Rzeszowa, kurczowo trzymałem wówczas
kierownicę, bolały same dłonie, plecy całą podróż zniosły
bardzo dobrze, ani razu nie skarżyły się po drodze w
przeciwieństwie do pośladków to one najwięcej cierpiały,
ale po tylu kilometrach każda jęczy nawet na moim M20 tak
wygodnym przecież, też dostawałem znaki, że dwieście km to już
przesada i mam zrobić przerwę w podróży.
Sam motocykl bardzo dobrze znosił drogę, raz regulowałem
zawory, wymieniłem olej, naciągnąłem łańcuch i to cała obsługa.
Na drogach śmigał dzielnie, oczywiście bardziej preferuje te
gładkie, ale jak trzeba pojedzie również po gminnych,
które na ogół są w opłakanym stanie.
Pozytywnie zaskoczyło mnie spalanie,
motocykl przecież ciężki dodatkowo obładowany, palił na trasie 3
litry na sto, każde 200 km to koszt około 36zł, dla mnie
rewelacja.
Większe koszty generowałem sam, Mama zawsze mówiła,
ze lepiej mnie ubrać niż karmić.
W Bieszczadach zrobiłem sobie dzień przerwy w
podróży, nocna jazda dała mi w kość, a do tego,
krótko spałem. Korzystając z okazji przejechałem Małą
Pętlę Bieszczadzką. Kolejną noc spędziłem jak człowiek pod
namiotem, ale wpierw zrobiłem grilla, dobrze sobie podjadłem,
wyżarłem miód ze słoika, no nie cały, ale trochę ubyło, a
musicie wiedzieć, że kupiłem go w Polańczyku i śliwki też oraz
brzoskwinie wszystko chłop, co sprzedawał było z jego
sadu.
Tak pocieszony zasiadłem przy ognisku, przyjechał
jeszcze jeden motocyklista z synem i było, z kim pogadać o życiu.
Polana powoli się wypaliły, sen jak uprzykrzona mucha dawał znać,
że to już pora, jeszcze tylko toaleta i myk do śpiwora. Rano
obieram nowy kierunek - Zakopane.
Most na Bugu pod Siemiatyczami
Na tym skrzyżowaniu skręcając od lewej w prawo
poleciałem
Gdzieś pod Lublinem
cdn...